Zumba - mój niezawodny energizer

Zapewne obiło się Wam już o uszy obcobrzmiące słowo zumba. Sama na początku myślałam, że to jakaś potrawa brazylijska albo kolejna odmiana sztuki walki. Do momentu aż po raz pierwszy zobaczyłam na moim osiedlu bardzo zachęcający, kolorowy plakat.


Tekst na plakacie sprawił, że zapragnęłam tego doświadczyć. Nie pamiętam, co tam było napisane. Zakodowałam jedynie uśmiechniętą, buchającą energią, tańczącą babeczkę, spoglądającą na mnie ze zdjęcia oraz termin i miejsce zajęć. Były b e z p ł a t n e. Długo się nie zastanawiając, zadzwoniłam do moich sabatowych koleżanek i powiedziałam: czuję, że będzie świetnie, musicie być tam ze mną!. W odpowiedzi usłyszałam: ale co to jest ta zumba? Jeszcze nie wiem, ale chcę się przekonać! Tamtego pamiętnego dnia zumba stała się uzależnieniem, które (z sezonowymi odwykami) trzyma mnie do dzisiaj.

Te pierwsze zajęcia były inicjatywą niesamowicie sympatycznej instruktorki Kasi. Zorganizowała ona zumbę na świeżym powietrzu! Muzyka leciała z głośników w samochodzie, a naszym dancefloor'em stało się lekko podniszczone, osiedlowe boisko do koszykówki. To było ciepłe lato 2012 roku. Zakładałam adidasy, luźne ciuchy, zabierałam butelkę wody i dwa razy w tygodniu biegłam się wyżyć. Bo zumba to doskonałe połączenie tańca, fitnessu i elementów treningu siłowego. Na początku dosyć nieśmiało (zdziwieni sąsiedzi gapili się na nas z balkonów...), z czasem kompletnie dawałam się ponieść. Niestety lato się skończyło i trzeba było przenieść się na duszną i małą salę gimnastyczną...


Od tego czasu zaliczyłam już różne szkoły, z różnymi instruktorkami. Spróbowałam zumby toning, w której używa się dodatkowego obciążenia, a nawet zumby w wodzie, będąc na wakacjach w Rzymie. Zdarzały się takie zajęcia, po których mogłam wyciskać totalnie przepoconą koszulkę, bywało tak spokojnie, jak na turnusie rehabilitacyjnym w sanatorium. Ale za każdym razem wychodziłam uśmiechnięta i buchająca pozytywną energią - dokładnie taka, jak babeczka na pierwszym plakacie.

Godzina zajęć to dla mnie zdecydowanie za mało. Za każdym razem kończę zajęcia z niedosytem. Bo zumba to mój niezawodny energizer. Pobudza mnie całą: emocje, ciało i umysł. Nie mam pojęcia, co takiego jest w tych latino-skocznych rytmach, że aż nogi same rwą się do tańca. Moje ulubione to takie, kiedy można dużo podskakiwać i śpiewać prosty refren na cały głos :) Mam nadzieję, że w maju wreszcie uda mi się wziąć udział w trzygodzinnym zumbowym maratonie. Terminy poprzednich zwykle jakoś tak nieszczęśliwie kolidowały z moim fotograficznym terminarzem...

Wrzucam swoją aktualną zumbową playlistę. Może zachęci Was do ruszenia się sprzed monitora - wszak idzie wiosna, sezon na odkrywanie ciała. Na youtube.com znajdziecie też masę piosenek z pełnymi układami, które można bez wstydu tańczyć przed komputerem.

Koniecznie dajcie znać, czy mieliście okazję sprawdzić się w zumbie i jakie wrażenia na Was zrobiła!



4 komentarze:

  1. Ja chodziłam na zumbę chyba rok... Czasem raz w tygodniu czasem dwa razy, przerobiłam różne instruktorki, lepsze i gorsze (chociaż nie tyle ze względu na umiejętności, co na dobór repertuaru i choreografię, które mi kompletnie nie leżały). Genialna zabawa i tęsknię za tym trochę i zdecydowanie kiedyś jeszcze wrócę do zumby :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, dobrze to ujęłaś. Nie miałam oczywiście nic przeciwko instruktorkom, po prostu dobór choreografii nie był w moim guście :)

      Usuń
  2. mam podobnie, każdego dnia po prostu muszę się wyżyć :D

    OdpowiedzUsuń
  3. właśnie takie sprzątanie uskuteczniam przy tej muzie, że aż wszystko fruwa! flow jak na aqua aerobicu! :D

    OdpowiedzUsuń

 

Popularne posty

Fb